Lukrecja |
Wysłany: Śro 22:23, 19 Lip 2006 Temat postu: Just one more time... |
|
Opowiadanie namber 2
Just one more time…
Znów oglądam wschód słońca nad tym miastem… Nie spałem ani godziny. Nie chcę już spać. Właściwie to nic mi się nie chce. Wyraźnie mam dzisiaj zły humor. Jest 4.30… Może leci coś w tv? Niestety… Tylko linie 0700. Może tam zadzwonię, żeby sobie humor poprawić? Zawsze to lepsze niż nic… No dobra, to trochę głupi pomysł…
Idę na spacer. Cholera, zimno. Narzucam na siebie kurtkę i zamykam drzwi na 2 zamki. Przezorny zawsze ubezpieczony. Dokąd mogę pójść? Mijam dom Benja… Jak zwykle ciemno… Idę dalej… Słońce jest coraz wyżej… Mijam jeszcze kilka wielkich domów. Moje nogi same prowadzą mnie pod jej dom… Siadam na chodniku po przeciwnej stronie ulicy i patrzę w jej okna. Zdawało mi się, że była mi taka bliska… A tymczasem okazało się inaczej. Właściwie to dlaczego tak jest? Ludzie, którzy (jak nam się wydaje) nas kochają tylko udają. Po co? Jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze… Chyba tak. Ukrywanie tego związku było dobre, bo pojawiało się coraz więcej plotek, co oznaczało coraz więcej kasy. Mało jej tego domu, operacji odsysania tłuszczu i powiększania piersi. Chciała jeszcze więcej… Niby razem postanowiliśmy to skończyć, ale ja się dziwnie czuję. Chciałbym mieć kogoś, kogo mógłbym przytulić, pocałować, z kim mógłbym porozmawiać i kto nie oczekiwałby niczego w zamian. Ale są w ogóle tacy ludzie? Będę szukał…
Podnoszę się i powoli kieruję w stronę domu. Dochodzi 6. Co ja będę przez cały dzień robił? Parzę kawę… Mmmmm… Moja ulubiona… Wypijam jeden kubek, potem drugi… Zamyśliłem się i mój ukochany kubeczek wylądował na podłodze. Fuck!!!
Wyjmuję z szafki wszystkie szklanki, kubki, filiżanki. Brzdęk, brzdęk, brzdęk… Wszystkie po kolei rozbijają się o moje brązowe kafelki. Teraz talerze… To jeszcze lepsza zabawa… Zaczynam od jednego, ale potem lecą już po cztery. Łzy same płyną z moich oczu. Nie wiem, czemu płaczę… Posprzątam ten burdel potem. Teraz idę wziąć prysznic…
9.00… Czas jednak szybko leci… Dzwoni moja komórka
- Słucham?- zaczynam niechętnie
- Cześć brachu!- Benji, on chyba też spać nie może- Wyskoczymy gdzieś dzisiaj?
- A gdzie byś chciał- pytam, chociaż wcale nie mam ochoty nigdzie wychodzić
- Może Cafe Magnolia? O 13.00? Zadzwonię po resztę
- Może być, ale może pójdziemy sami? Jakoś nie jestem dzisiaj zbyt towarzyski
- No jak chcesz, to pójdziemy sami. Nara!
- Hej!- skończyłem rozmowę
W tym problem, że ja nie chcę, ale czego się nie robi dla brata? Znowu telefon
- Benji, idioto, co znowu?- powiedziałem wkurzony, sam nie wiem na co
- Yyyy… to nie Benji- usłyszałem jakiś kobiecy głos- Tu Gwen, Gwen Roberts. Nie wiem, czy pamiętasz…
- Gwen, o Boże! Tyle lat! Ale dlaczego dzwonisz? Skąd masz mój numer?- Jezu, który to już raz się przed nią zbłaźniłem?
- Widziałam się ostatnio z Paulem, wspominaliśmy stare, dobre czasy i od niego mam numer. Pamiętasz jak kiedyś było nam dobrze?
- Jasne Gwen, tego się nie zapomina…
- To może się spotkamy? Jestem właśnie u przyjaciółki w LA
- Świetny pomysł! To może wieczorem?
- Okay, 21.00?
- Może być, pasuje
- Gdzie?
- W Everytime, to taka kafejka na rogu 14 i 23 ulicy
- Mam nadzieję, że jakoś trafię
- Na pewno- uśmiechnąłem się sam do siebie
- Do zobaczenia, Joel- pożegnała mnie ciepłym głosem
- Pa, Gwen
Nie mogłem w to uwierzyć… Moja była dziewczyna chce się ze mną zobaczyć. Może być fajnie… Dobra, dzwonię po pizzę…
11.30… Może się bardziej wyjściowo ubiorę? To tylko Benji, ale też trzeba wyglądać jak człowiek. Myślę, że czarny tshirt i czarne spodnie załatwią sprawę. Dobra, zaryzykuję i pojadę autobusem, bo mam jeszcze trochę czasu, a nie chce mi się już siedzieć w domu…
I po spotkaniu… Jaki ja jestem beznadziejny… Umiem tylko działać ludziom na nerwy. Pokłóciłem się z Benji’m. Znowu… O jakieś gówno. Przecież ten tekst był dobry… Sam już nie wiem, co robię. „The happiest day of my life is the day that I die…”- nucę sobie. Nie, to na pewno nie dzisiaj. To nie jest mój najszczęśliwszy dzień… Wchodzę do domu… 16.00… Dobra, zdrzemną się 3 godzinki. Nastawiam budzik, włączam cicho radio i zasypiam…
Z trudem wstałem… Idę do łazienki. Widzę w lustrze swoje odbicie. Jakie to żałosne… Brzdęk… No ładnie… 7 lat nieszczęść i rozbite perfumy. Moje ulubione… Posprzątam to potem i jeszcze ten burdel w kuchni… Nie mam się już w czym przeglądać… Dobra, teraz szafa. Cos czarnego? Nie, Gwen zawsze wolała błękit. Ale zaraz, zaraz. Przecież ja nie mam nic niebieskiego…Chwila, chwila… Jest! Jedyna niebieska rzecz w mojej szafie. Właściwie to czarna z dodatkiem niebieskiego, może być… Jeszcze tylko kwiaciarnia i wszystko załatwione…
- Słucham?- w aucie zadzwonił mój telefon
- Cześć Joel- usłyszałem smutny głos Benji’ego- Zmieniłem ten tekst. Może wpadniesz?
- Jestem właśnie w drodze na spotkanie…
- A z kim?- ciekawski to on był zawsze
- Z Gwen, Gwen Roberts, z naszego liceum, pamiętasz?
- Gwen?? Aaaaa!! Gwen! No jasne, że pamiętam! Twoja laska!
- Tak, właśnie. Mogę wpaść do ciebie jutro. Okay?
- No jasne. Rozumiem, że kłótnia zażegnana?
- Przepraszam Benji… Sorry, że przez telefon. Wiesz, dzisiaj mam w ogóle jakiś z dupy humor…
- Rozumiem, nie jestem na ciebie zły. Wiesz, że nie umiem się na ciebie gniewać. Czekam jutro i pozdrów Gwen
- Okay, dzięki. Na razie!
- Hej!
Everytime… Jak zwykle niewiele to ludzi. W środku jest tak przyjemnie… Ciemno, ale fajnie. Która godzina? 20.40… Mam jeszcze trochę czasu…
- Proszę, menu- powiedziała jakaś uprzejma kelnerka podając mi kartę
Co tu ciekawego? Hmmm… Blue Sky… Fajna nazwa… Zamawiam… Jak blue to wszystko blue…
- Joel?- jakaś kobieta pochyliła się nad moim stolikiem
- Gwen!- wstałem- Boże! Tyle lat cię nie wiedziałem! Dalej jesteś taka śliczna!
- Nie przesadzaj!- uśmiechnęła się
- Proszę! To dla ciebie- dałem jej kwiatka
- Niebieska! Moja ulubiona! Dzięki!- dostałem buziaka w policzek
- Siadaj. Czego się napijesz?
Gadaliśmy chyba 2 godziny. Wspominaliśmy stare, dobre czasy. Szkołę, nauczycieli, kumpli… Próby w piwnicy… Nic się nie zmieniła. Dalej była moją dziewczyną Gwen. Tak samo urocza, sympatyczna, uśmiechnięta, rozgadana i dowcipna Gwen z Waldorfu, w której się zakochałem. Zawsze miała świra na punkcie gwiazd. Kochała patrzeć w niebo. W pokoju miała mnóstwo wyciętych i poprzyklejanych wszędzie gwiazd. Nieraz mieliśmy randkę na starym cmentarzu, bo stamtąd najlepiej widać było niebo. Zabieraliśmy ze sobą teleskop Gwen i całą noc wpatrywaliśmy się w kruczoczarne niebo. Zostało jej to do teraz- miała ogromne kolczyki w kształcie gwiazd, na szyi łańcuszek z wisiorkiem- gwiazdę a na palcu gwiezdny pierścionek. Szkoda, że te czasy już nigdy nie wrócą…
- Czemu to ja cały czas gadam?- zapytała z uśmiechem Gwen- Co słychać u ciebie?
- Jeżeli oglądasz tv i czytasz gazety to mniej więcej wiesz. Z Benji, Paulem i Billym przygotowujemy się do nagrania następnej płyty, a w przyszłym tygodniu wydajemy nowy singiel i jakoś leci… Ile to już lat? 8?
- No, coś koło tego…- popatrzyła się w moje oczy
Nawet kolor jej oczu był taki sam- niebieski. Tylko trochę jaśniejszy od nieba, które dawno temu razem oglądaliśmy przez teleskop
- Joel?- zaczęła Gwen
- Słucham?- nie odrywaliśmy od siebie wzroku
- Tak sobie niedawno pomyślałam… Było nam razem tak dobrze…
Przerwała… Czekałem na jej kolejne słowa w takim zniecierpliwieniu, jakby miała mi powiedzieć coś, co zaważy na moim życiu
- Give us one more chance… We shall try… Just one more time… |
|